Od wyjazdu do pierwszych zajęć

Podróż do tego niezwykle interesującego, kontrowersyjnego i maksymalnie zróżnicowanego kraju (od skrajnej biedy po luksusy) zaczyna się wizytą w ambasadzie lub regionalnym konsulacie. Trzeba załatwić całą tonę formalności, odczekać swoje,a potem wrócić,żeby odebrać upragnioną wizę. Jak wszystko idzie sprawnie,to wszystko trwa ok. 10 dni, lub ekspresowo 2 (za odpowiednią opłatą). Następnie w zależności od środka transportu załatwia się wizę białoruską. Procedury podobne, czas ok. 5 dni.
 Mój wyjazd jest zorganizowanym, stypendium naukowym, dlatego też zaproponowano nam bezpośredni środek transportu z Warszawy, tj. Pociąg Intercity Polonez. Bilet na ten wynalazek kosztuje trochę ponad 400 zł. Jedzie się ok. 20 godzin, w wagonach są tylko przedziały z kuszetkami. Łóżka są tylko po jednej stronie (3), z drugiej mały wieszak, szafeczka z lusterkiem, karafką i dwoma szklankami :) ponadto stoliczek - umywalka. Wszystko byłoby super gdyby przedział był szerokości naszego polskiego przedziału. Niestety jest węższy i nie bardzo jest tam jak się obrócić, zwłaszcza jeśli ma się dużo bagażu. Jest też konduktor (u nas akurat była Pani), który wszystkiego dopatruje, przynosi i zabiera pościel, rozkłada i składa łóżka itp. Nasza Pani konduktorka była dla nas bardzo mila, w przeciwieństwie do Rosjan i Białorusinów, do których nie pałała sympatią. Poza tym była super ubrana: miała oczywiście służbowy mundur ( marynarka i spódnica),a do tego długie i błyszczące, czarne kozaki sięgające za kolano :) Wyglądała naprawdę oryginalnie :) Niestety zawsze stała do nas przodem i nie dało się zrobić zdjęcia. Należy też wspomnieć,że w takim pociągu można spotkać różnych ciekawych ludzi. W naszym wagonie na przykład z zawodów w Zakopanem wracała banda skoczków narciarskich- juniorów :)
Na granicy białoruskiej wszystko przebiegło sprawnie, a co ciekawe tam kontrolują nie tylko celnicy, ale także cały szereg innych służb. Co chwila przychodził ktoś w innym mundurze :)
Potem poszliśmy spać i obudziliśmy się w Rosji:)
 Na dworcu czekały na nas dwie Panie, jedna z instytutu,a druga z ambasady. Od razu poznaliśmy rosyjski transport miejski, bo czekaliśmy na autobus w sumie chyba z godzinę – korki ( co ciekawe wykładowcy też tłumaczą swoje spóźnienia korkami, ale o tym później). Nasz instytut znajduje się prawie na samym końcu miasta (południowym), więc jechaliśmy i jechaliśmy, aż dojechaliśmy na miejsce. Autobus, którym jechaliśmy nie miał miejsca na wszystkie bagaże, więc za nami jechał bus z plecakami i walizkami. Zakwaterowanie w akademiku też się opóźniało, bo czekaliśmy na bagaże. W końcu podzielili nas po 5 osób (bo tyle osób mieszka w segmencie) i rozeszliśmy się do pokoi.

 Co się tyczy mieszkania należy powiedzieć,że zostałam bez pary i przydzielono mnie do innego pokoju, nie z Polakami. I tak, nasza grupa, znaczy Polaków mieszka na piętrach 10 i 12, ja na 8. W moim międzynarodowym segmencie mieszkają: w dwuosobowym pokoju Rosjanka T. i Ukrainka K., a w moim trzyosobowym Rosjanka A., Japonka S. i ja. Z tego całego składu to ja jestem najstarsza, choć K. i T. też są na 4. roku. W Rosji kończy się szkolę mając 16 lat i stąd ta różnica wieku na tym samym etapie nauki. A. jest na 2. roku,a S. w ogóle dopiero zaczyna przygodę z rosyjskim. Nie wiedzieć czemu moje rosyjskojęzyczne koleżanki nie chciały mi uwierzyć,że jestem z Polski i nie mam żadnych korzeni w Rosji. Ponoć mówię bardzo dobrze,a ja myślałam,że nasz uniwerek w Gdańsku naprawdę niczego mnie nie nauczył, może powinnam zmienić zdanie o moim rodzimym uniwersytecie???? To taka dygresja :)
Warunki w akademiku jak w akademiku:), znaczy żadnych luksusów. Warto podkreślić,że piętra dla obcokrajowców, w tym 10, są w lepszym stanie niż reszta. Dołączam zdjęcia mojego pokoju dla ogólnego obrazu :)patrząc na nie trzeba sobie wyobrazić,że nigdzie nie odpada farba, jest odnowiono i kolorowo,a na podłodze wykładzina ala panele i powstanie obraz 10. piętra.
 Po przyjeździe dostaliśmy 2 godziny na odpoczynek,a potem odbyło się spotkanie organizacyjne. Na którym nasza opiekunka T. i Pani z administracji mówiły, że milo im nas gościć, gdzie je znaleźć jakbyśmy mieli jakieś pytania, co nam można w akademiku,a czego nie, że dostaniemy legitymacje, kiedy i gdzie odebrać rejestrację, ile i gdzie zapłacić za mieszkanie w akademiku itd. Zaprosiły nas także na naukowe spotkanie organizacyjne, następnego ranka o 10.
Tegoż to pierwszego dnia już nic więcej ciekawego się nie wydarzyło.
 Następnego dnia punktualnie o 10.00 stawiliśmy się wszyscy na kolejnym spotkaniu, tym razem z Panią Dziekan naszego wydziału. Prof. Sz. jest bardzo sympatyczna, strasznie wysoka i postawna :) Wyjaśniła nam ile godzin musimy wyrobić, jakie mamy mieć przedmioty, a jakich mieć na pewno nie będziemy. Opowiedziała jak w ogóle działa instytut, jakimi prawami się rządzi i takie tam. W ciągu godziny spotkanie się skończyło. Potem poszliśmy na zwiady :) Szukaliśmy najbliższego sklepu, stacji metra, kantoru. Patrzyliśmy co znajduje się w okolicy, zwiedzaliśmy akademik. Tak się tylko wydaje, że Moskwa to duże miasto i wszystko powinno być w miarę blisko. Ceny są wysokie, a różnica między supersamem,a Auchanem dochodzi do 20 rubli na najprostszych rzeczach, np. na 5 litrach wody. Tak więc spacer do najbliższej stacji metra to do 20 minut,a do Auchana jeszcze więcej, bo on znajduje się kilkaset metrów za metrem. Ale jeśli się jest studentem i chce się mieć taniej, to się dyla do Auchana :) Na razie jest spoko, tylko ciekawe co będzie jak przyjdzie zima i mróz? Megazakupy raz w tygodniu? Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie dźwigania wody z Auchana, bo trzeba Wam wiedzieć,że woda w kranie nie jest tak dobra jak np. w Gdańsku. Na moim piętrze naprawdę jest jeszcze spoko (można brać na herbatę/kawę, ja tam daje pół na pół, bo już miałam jeden sensacyjny dzień), ale u pozostałych to po prostu śmierdzi i nie nadaje się nawet do gotowania, picie tej wody kończy się biegunką. Dlatego też trzeba dylać do sklepu po wodę (tego nawet w najgorszych snach nie przewidziałam).
Generalnie Moskwa do tanich nie należy, ale można czasem trafić na promocję i wtedy wychodzi nawet taniej niż w Polsce (dziś na przykład kupiłam sobie olej, jajka, bułkę paryską, ciastka i zapłaciłam niecałe 100 rubli, czyli 10 zł). Nie ma co się oszukiwać, owoców i warzyw tu się jeść nie da, bo są potwornie drogie, np. jabłka, których jest teraz najwięcej kosztują do 4 razy drożej niż w Polsce, a nawet nie smakują jak jabłka :(. Pieczywa jest mnóstwo rodzajów, więc można wybierać, tak jak sery, wędliny, soki, słodycze, o alkoholach nie wspominając. Drogie są też herbaty i kawy. Co mi się nie podoba nie ma też żadnych sosów w słoikach, takich do makaronów
i ryżu, a instant też tylko dwa rodzaje. To chyba tyle na razie informacji dotyczących jedzenia.
 Co się tyczy sieci komórkowych, to jest ich z sześć, do wyboru do koloru. Ceny rozmów i smsów do Polski są podobne (minuta 35 rubli, sms 5 rubli), dlatego też warto wybierać te,
w których się ma tanio do siebie nawzajem na terenie Moskwy (jeśli oczywiście jest się większą grupą ). My w swojej paczce wybraliśmy Beeline, a niektórzy postawili na Megafon. Wielkiej różnicy nie ma, naprawdę. Za to różnica jest w miejscu gdzie się kupuje, można płacić lub nie za kartę sim. Beeline ma za darmo, Megafon za opłatą.
 Teraz najwyższa pora przejść do internetu w akademiku. Otóż, internetem zajmuje się niejaki A., jest on od początku na mojej czarnej liście. Po pierwsze niezbyt jest sympatyczny, uważa,że nie musi Ci udzielać żadnych informacji. Po drugie skoro ma już swoja ciepła posadkę w akademiku, to musi ja utrzymać, więc jego usługi to jednym słowem mówiąc zdzierstwo!!! No, ale cóż, jak nie ma konkurencji, to i tak musisz do niego pójść, żeby mieć internet. Nie należy też zapominać, że ten internet ma jedną, ogromną wadę – LIMIT. Warto także nadmienić, że jeśli ktoś będzie się wybierał do Instytutu Puszkina na dłuższy czas i zamierza korzystać z internetu w swoim pokoju, niech lepiej weźmie ze sobą router i dostatecznie długi kabel (nie wiadomo,czy się nie przyda). Tak więc, limit na 3G kosztuje 500 rubli, 6G 800 rubli, a 9G 1000 rubli. Nie wychodzi to tak strasznie jak się dzieli tą kwotę na kilka osób w pokoju, a jak liczyć na jednego, to nie jest tak różowo.
Wróćmy jeszcze do akademika. Jest to 13 piętrowy budynek, ma dwie sale gimnastyczne (jedną do gimnastyki, aerobiku itp., a drugą dużą do gier zespołowych), są stoły do tenisa stołowego, jest też bar (miejsce spotkań towarzyskich) i stołówka (w piątki od północy sala dyskotekowa). Ceny w stołówce przeciętne, tak mniej więcej zupa i jakieś drugie, plus surówka i kompot daje 100 rubli. Na drugim pietrze znajduje się też sklepik pierwszej potrzeby, oczywiście jest w nim drożej niż w Auchanie, ale jak komuś czegoś zabraknie, to może sobie dokupić nie wychodząc z akademika. Pokoje są sprzątane, bodajże raz w tygodniu, pościel wymienia się co 10 dni, także jest czysto. Kuchnie są duże, przestrzenne, są dwie kuchenki po 4 płytki, 3 zlewy i dwa duże stoły, spokojnie można gotować, a nawet posiedzieć i zjeść. Jest klatka schodowa, na której wszyscy palą i wbrew pozorom zawiązują głębsze znajomości :). Schody to rano najszybszy środek transportu. Są cztery windy, ale jak rano zatrzymują się na każdym piętrze, bo każdy jedzie na zajęcia, to naprawdę można się spóźnić. Tym gładkim sposobem przechodzimy do zajęć.
 Wykładowcy, z którymi mamy zajęcia jak jeden mówią, że cenią sobie współpracę z polskimi studentami. Jesteśmy ambitni, ciekawi (w sensie chcemy dużo wiedzieć) i dajemy dobra energię, tak mówią :D Moi wykładowcy, co do cudzych się nie wypowiadam są naprawdę w porządku. Nie wszystkie przedmioty miałam,ale póki co przedstawia to się tak: praktyczna nauka doc. N. – super babka, energiczna, dowcipna i kompetentna, stara się, żeby nasz język się rozwijał i był ładniejszy:) ponadto rysuje nam na tablicy mapki, jak dojść/ dojechać do ciekawych miejsc, niekoniecznie najpopularniejszych. Krajoznawstwo doc. S. – sympatyczny starszy Pan, kazał nam kupić atlas Rosji i konstytucję FR, ma wielki szacunek do polskich studentów, a do kobiet to już w ogóle, myślę, że jego zajęcia będą bardzo ciekawe. Lingwokrajoznawstwo prof. M. – konkretny facet, od razu mówi czego oczekuje i co proponuje, jego zajęcia będą arcyciekawe, bo on nie umie mówić nieinteresująco, nawet jeśli by mówił o najnudniejszych rzeczach świata, już się nie mogę doczekać następnych zajęć :D. Zajęcia lingwomuzykalne st.pr. S. – bardzo fajny przedmiot,a prowadząca też zabawna, opowiada o piosenkach, które raczej znamy (Katiusza, Kalinka), rozbieramy je pod względem językowym,
 a potem śpiewamy. Relaksujące, przyjemne zajęcia. Fonetyka prof. S. – Pani dziekan super spełnia się w roli wykładowcy, bardzo ciekawie przedstawia materiał, pokazuje wiadome rzeczy z zupełnie nowej ciekawszej strony. Przydatne bardzo, ciekawe jeszcze bardziej zajęcia.
Fajne jest to, że jak coś się już miało lub się tego nie potrzebuje można zamienić na coś innego, bardziej przydatnego. I tak ja sobie podmieniam, na nic mi nieprzydatną, metodykę na teorię przekładu i tym sposobem będę sobie tłumaczyć,a nie uczyć się uczyć :D. Resztę wykładowców poznam w poniedziałek, wtedy też ich opiszę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz